Nie wystarczy reagować, trzeba zmieniać świadomość

Fot. Michał Radwański/Ośrodek KARTA

Gdyby historia Polski została upowszechniona, nikt nie odważyłby się określać niemieckich obozów jako polskich.

Rozmowa ze Zbigniewem Gluzą, prezesem Ośrodka KARTA, zajmującego się dokumentowaniem i upowszechnianiem najnowszej historii Polski

Dlaczego historia Polski z czasów drugiej wojny światowej jest tak słabo znana na świecie?

Wiedza na świecie o wydarzeniach wojennych zdaje się płynąć z dwóch najbardziej rozpowszechnionych narracji na ten temat: zachodniej i posowieckiej. Zachód kluczowym elementem swojego opisu uczynił z czasem zagładę Żydów, śladowo odnosząc się do olbrzymich represji, które spotkały całe polskie społeczeństwo. Polska była w tym przekazie marginalizowana – zapewne z powodu dręczącego Zachód poczucia winy, że została z biegiem wojny politycznie zdradzona przez zachodnich sojuszników. Bardziej bulwersujące jest jednak to, że powszechnie honoruje się do dzisiaj narrację sowiecką, w której Kreml uznawany jest za partnera Zachodu w walce z nazizmem, a nie agresor, który na równi z III Rzeszą wywołał wojnę. Sowieci dokonywali w jej trakcie podobnych bestialstw jak podczas apogeum swoich ludobójczych działań w latach 1937–1938.

A co z polskim przekazem?

Niestety nie byliśmy w stanie rozpowszechnić obrazu naszego doświadczenia z obydwoma tymi państwami totalitarnymi, które w ostatecznym rachunku odebrały Polsce niepodległość na całe półwiecze (choć nie zdołały zniszczyć tożsamości).

Dlaczego?

W latach 90. wśród polityków wszystkich opcji zapanowało przekonanie, że historią nie należy się zajmować, bo ona raczej osłabi kraj w rozwoju gospodarczym, społecznym czy w relacjach międzynarodowych, utrudni stosunki z sąsiadami. KARTA, jako organizacja pozarządowa zajmująca się bliską przeszłością, przez całą dekadę bezskutecznie dobijała się o decyzje państwa w tej sferze. Nie podjęło ono wtedy żadnego systemowego wysiłku.

Mimo późniejszych zmian instytucjonalnych nadal brakuje całościowego opisu historii z polskiej perspektywy, który można by pokazać światu. Nie przedstawiliśmy dostatecznie skutków tamtego ataku na Polskę.

Stąd tak często słyszymy o „polskich obozach”?

To jedna z konsekwencji generalnych zaniedbań. Gdyby historia Polski została upowszechniona, nikt nie odważyłby się określać niemieckich obozów jako polskich. To niezwykle irytujące, że w stosunku do kraju tak dotkniętego masowymi zbrodniami (spośród 35 milionów obywateli II RP represjonowano wprost co najmniej 12 milionów) używa się określeń sugerujących jego instytucjonalną przemoc.

Dlaczego wciąż nie jesteśmy w stanie skutecznie obronić się przed rozpowszechnianiem tego kłamstwa?

Bo nie wystarczy tylko reagować na doniesienia medialne i protestować, że „polskie obozy” to określenie absurdalne i podłe. To działanie reaktywne, na dłuższą metę nieskuteczne. Nawet jeżeli ktoś doraźnie przeprosi, potem i tak znowu się myli. Pomyłki wynikają przecież nie tylko z niewiedzy. Nie brakuje chęci przerzucenia na Polskę odpowiedzialności za zbrodnie tamtej wojny. Jednak zrobiliśmy pierwszy krok obronny: nakładem IPN-u ukazał się właśnie album Oblicza totalitaryzmu. Na razie po polsku, ale jego wersje obcojęzyczne mogą zacząć zmieniać świadomość za granicą.