Archiwum autora: administrator

Piekło na ziemi. Niemieckie obozy koncentracyjne i obozy śmierci

Nigdy nie istniały polskie obozy koncentracyjne i polskie obozy zagłady. Miejsca, w których skatowano i wymordowano miliony niewinnych ludzi, były w całości dziełem Niemców. Stworzyli oni sieć obozów, które stanowiły narzędzie unicestwiania przedstawicieli różnych narodowości. Żydzi, Sinti, Romowie byli skazani na zagładę ze względu na swoje pochodzenie. Polacy służyli jako tania siła robocza i ginęli w obozach pracy i koncentracyjnych.

Wszystko zaczęło się na początku lat 30. XX w. w Rzeszy Niemieckiej. Zaraz po dojściu do władzy Adolfa Hitlera naziści zaczęli tworzyć miejsca odosobnienia dla „wrogów Rzeszy”. Pierwszy obóz koncentracyjny powstał w Dachau w pobliżu Monachium w Bawarii. Początkowo trafiali do niego głównie przeciwnicy polityczni nazistów, Żydzi, homoseksualiści i świadkowie Jehowy. Więźniowie byli regularnie mordowani i wyniszczani niewolniczą pracą. Z czasem obóz zaludnił się więźniami ze wszystkich europejskich krajów podbitych przez Niemców. Dachau był obozem wzorcowym dla kilkunastu kolejnych, równie potwornych miejsc funkcjonujących na terenie Rzeszy Niemieckiej. A po agresji na Polskę w 1939 r. – także na okupowanych ziemiach polskich.

Piątek 14 czerwca 1940 r. Bramę niemieckiego obozu Auschwitz przekracza 728 polskich więźniów politycznych. Niemcy od razu pozbawiają ich wszelkiej nadziei. – Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża – miesiąc, reszta – trzy miesiące – przywitał więźniów Karl Fritzsch, zastępca komendanta obozu. Dzień ten uznawany jest za początek funkcjonowania KL Auschwitz – najprawdziwszego piekła na ziemi.

KL Auschwitz stworzono niespełna 10 miesięcy po wybuchu wojny. W pierwszych dwóch latach funkcjonowania największą liczbę deportowanych do obozu stanowili Polacy. Zbrodnicza machina była nieustannie rozbudowywana. Pierwszego marca 1942 r. w zburzonej wcześniej wsi Brzezinka naziści uruchomili drugą część obozu Auschwitz II-Birkenau. Zaczął on odgrywać rolę największego nazistowskiego ośrodka zagłady Żydów. Jeszcze w tym samym roku na potrzeby niemieckiego koncernu IG Farbenindustrie powstaje podobóz Auschwitz III Monowitz. W sumie obóz Auschwitz miał aż 48 podobozów, w których więźniowie wykonywali wyniszczające organizm roboty na rzecz niemieckiej gospodarki.

Głód nie do zniesienia, praca ponad ludzkie siły, a do tego przemoc, tortury i eksperymenty pseudomedyczne stanowiły w KL Auschwitz codzienność. Dla Niemców nie było ludzi, były jedynie nadane wcześniej numery, niemające żadnej wartości. Dlatego więzienni lekarze bez skrupułów torturowali ludzi. Przykładem jest choćby „rentgenowska sterylizacja”, polegająca na naświetlaniu mężczyznom jąder, a kobietom – jajników. W efekcie takiego zabiegu występowały na ciele ciężkie rany oparzeniowe, a na skórze – trudno gojące się zmiany ropne. W wielu przypadkach kończyło się to śmiercią.

Także esesmani pracujący w obozie specjalizowali się w wymierzaniu nieludzkich kar więźniom, i tak już wycieńczonym niedostatkiem jedzenia i ciężkimi robotami. Wśród nich była m.in. publiczna chłosta drewnianym kijem, zamykanie na czas od kilku do dwudziestu kilku nocy czterech więźniów w pomieszczeniu o powierzchni 1 m2 z niewielkim dopływem powietrza (więźniowie całą noc musieli stać, a w dzień – normalnie pracować) czy szczególnie dotkliwa kara słupka: więźniowi wiązano z tyłu ręce i wieszano na kilka godzin na haku w taki sposób, żeby nie dotykał stopami ziemi. Konsekwencją kary było najczęściej zerwanie ścięgien ramion, a co za tym idzie – brak możliwości ruszania rękami i wykonywania pracy. Taki więzień skazany był na komorę gazową…

Śmierć przez zagazowanie była tylko jednym ze sposobów, w jaki Niemcy zabijali więźniów obozów. Morderstw dokonywali również przez rozstrzelanie, publiczne powieszenie czy zagłodzenie na śmierć. W sumie w KL Auschwitz Niemcy wymordowali ok. 1,1 mln osób. Ludzi 20 narodowości, różnej wiary i światopoglądów, profesorów i prostych robotników, kobiet i mężczyzn, dzieci i starców.

Taką zbrodniczą działalność Niemcy prowadzili nie tylko w KL Auschwitz, lecz także w kilku innych obozach koncentracyjnych na terenie okupowanej Polski. W 1940 r. na Śląsku założyli obóz Gross-Rosen, w którym do 1945 r. wymordowano ok. 40 tys. osób. W 1941 r. założono KL Lublin, zwany potocznie Majdankiem. Życie straciło w nim ok. 80 tys. osób. Inne niemieckie obozy na ziemiach polskich to: KL Plaszow (ok. 7–8 tys. ofiar), KL Stutthof (ok. 63 tys. ofiar) i KL Warschau (ok. 20 tys. ofiar). Ich załogę stanowili funkcjonariusze SS.

Inną kategorię niemieckich obozów na ziemiach polskich stanowiły obozy natychmiastowej zagłady. Stworzone zostały w celu całkowitego wyniszczenia ludności żydowskiej zamieszkującej Europę. Mordowano w nich także m.in. ludność romską i jeńców sowieckich. Obozy zagłady działały od 1941 r. w Chełmnie nad Nerem, a od 1942 r.: w Bełżcu, Sobiborze i Treblince. Natomiast obozy KL Auschwitz-Birkenau i KL Lublin zaliczane są zarówno do obozów koncentracyjnych, jak i obozów zagłady.

W obozach zagłady w krótkim czasie wymordowano ogromną liczbę ludzi. W Chełmnie nad Nerem ofiary wpychano do ciężarówek, a następnie zagazowywano spalinami z rur wydechowych. W takich ruchomych komorach gazowych Niemcy zabili od 200 tys. do 300 tys. Żydów, m.in. z Niemiec, Austrii, Francji, Belgii i Holandii, ale też Polaków z zakładów opieki społecznej w Łodzi i Włocławku czy dzieci polskich rodzin z Zamojszczyzny. Większość z ok. 450 tys. ofiar z Bełżca i ok. 170–180 tys. z Sobiboru stanowili Żydzi. Nie inaczej było w Treblince, gdzie śmierć poniosło ok. 800 tys. osób. Niemcy zaczęli stopniowo likwidować obozy zagłady od grudnia 1942 r. Ostatnie przetrwały do stycznia 1945 r. Niemcy starali się ukryć przed światem ślady swojej działalności. Zniszczyli komory gazowe, rozebrali baraki, a tereny obozów zaorali i obsadzili trawą…

Oprócz obozów zagłady i obozów koncentracyjnych Niemcy stworzyli na ziemiach polskich kilkaset innych obozów. Najliczniejszą grupę stanowiły obozy pracy przymusowej. Osadzeni w nich ludzie pracowali m.in. przy budowie dróg, w rolnictwie czy przy budowie fortyfikacji. W obozach tych panowała wysoka śmiertelność spowodowana głodem, ciężką pracą, terrorem i fatalnymi warunkami życia. Obozy pracy przymusowej dla Polaków funkcjonowały do 1945 r.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Muzeum Auschwitz-Birkenau

Witold Pilecki. By dać świadectwo niemieckich zbrodni, dobrowolnie trafił za druty KL Auschwitz

W głowy nasze uderzały nie tylko kolby esesmanów – uderzało coś więcej. Brutalnie kopnięto we wszystkie nasze pojęcia, do których myśmy się na ziemi przyzwyczaili – tak Witold Pilecki opisał to, co ukazało się jego oczom, gdy dotarł wagonem towarowym do KL Auschwitz. Pilecki to jeden z największych bohaterów w historii Polski. Dobrowolnie dostał się do niemieckiego obozu Auschwitz, aby zorganizować tam ruch oporu i przekazać światu wiarygodne informacje o tragicznym losie więźniów.

W 1940 r. do władz Polskiego Państwa Podziemnego docierały tylko szczątkowe wiadomości o tym, co dzieje się w KL Auschwitz. Postanowiono, że należy potwierdzić dramatyczne doniesienia zza obozowych drutów. Do tej śmiertelnie niebezpiecznej misji na ochotnika zgłosił się Witold Pilecki, kawalerzysta, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej (1919–1921) i walk z Niemcami we wrześniu 1939 r.

Dnia 19 września 1940 r. w Warszawie dał się schwytać w trakcie łapanki, którą urządzili Niemcy. Bramę ze słynnym napisem „Arbeit macht frei” przekroczył w nocy z 21 na 22 września. – W ciągu paru dni czułem się oszołomiony i jakby przerzucony na inną planetę – stwierdził Pilecki po zetknięciu się z niewyobrażalnym okrucieństwem niemieckich funkcjonariuszy obozu.

Nowy więzień, oznaczony numerem 4859, natychmiast rozpoczął działalność konspiracyjną. Stworzył w obozie tajny ruch oporu o nazwie Tajna Organizacja Wojskowa. Ludzie kierowani przez Pileckiego zajmowali się samopomocą wśród więźniów i podnoszeniem ich morale, wymianą informacji ze światem zewnętrznym oraz przygotowaniem własnych oddziałów do zorganizowania powstania i opanowania obozu. O tym, co dzieje się w więzieniu, Pilecki donosił Armii Krajowej w meldunkach dostarczanych przez innych więźniów, którym pomagał organizować ucieczki. Sam uciekł z KL Auschwitz po ponad dwóch latach obozowej gehenny.

Po opuszczeniu obozu Pilecki stworzył raporty opisujące to, co działo się za drutami, i działalność założonej przez siebie organizacji. Awansowany do stopnia rotmistrza kontynuował walkę z niemieckim agresorem w Armii Krajowej m.in. jako uczestnik powstania warszawskiego. Później trafił do niemieckich obozów jenieckich: Lamsdorf i Murnau. Po zakończeniu wojny powrócił do kraju, by kontynuować walkę – tym razem z sowieckim okupantem. Komuniści aresztowali go 8 maja 1947 r. Po okrutnym śledztwie, w trakcie którego był bestialsko torturowany, odbył się pokazowy proces. Sąd w komunistycznej Polsce skazał bohatera na karę śmierci. Wyrok wykonano 25 maja 1948 r. strzałem w tył głowy.

Informacje zebrane w KL Auschwitz przez Pileckiego były jednymi z pierwszych pochodzących od naocznego świadka niemieckich zbrodni. Na ich podstawie legalne polskie władze alarmowały państwa koalicji antyniemieckiej o tragicznej sytuacji więźniów i mordach na niespotykaną skalę. Alianci nie zareagowali.

Maksymilian Kolbe: w KL Auschwitz ocalił człowieka i człowieczeństwo

kolbe-300-px
Ojciec  Maksymilian Kolbe

cela-smierci
Bunkier głodowy

Franciszek Gajowniczek
Franciszek Gajowniczek, więzień uratowany od śmierci przez o. Kolbego

Dwudziesty dziewiąty lipca 1941 r. Wycie obozowych syren odwraca uwagę więźniów KL Auschwitz od morderczej pracy. Niemcy zwołują specjalny apel i przeliczają wszystkie grupy. Stwierdzają brak jednego osadzonego z bloku 14A. Zasady panujące w obozie są jasne: konsekwencją ucieczki jednego więźnia jest śmierć dziesięciu innych.

Więźniowie bloku 14A mają pozostać w szeregu przez resztę dnia i całą noc. Rankiem Lagerführer Karl Fritzsch staje przed zziębniętymi przez noc ludźmi. Wszystkich mierzy wzrokiem i co jakiś czas, wskazując ręką, rzuca po niemiecku „Du!” („Ty!”). W ten sposób wybiera dziesiątkę nieszczęśników, którym przeznaczona była śmierć głodowa. Jeden z nich to Franciszek Gajowniczek, żołnierz uczestniczący w kampanii wrześniowej i aktywny członek polskiego podziemia. – Zdrętwiałem cały i, jak mi koledzy później powiedzieli, straszliwie jęknąłem, że mi jest żal żony i dzieci – wspominał po latach Gajowniczek, który przeżył wojnę, choć do jej końca pozostał więźniem niemieckich obozów koncentracyjnych (w październiku 1944 r. został przeniesiony do KL Sachsenhausen).

Gdy grupa przygotowuje się do opuszczenia apelu, wydarza się coś niespodziewanego. Przez równe szeregi przeciska się polski więzień, ojciec Maksymilian Kolbe, franciszkanin. Staje naprzeciw Fritzscha, choć przecież samo wyjście przed szereg jest czymś, za co w KL Auschwitz Niemcy karzą śmiercią.

– Czego chce ta polska świnia? – pyta wściekły esesman swojego asystenta.

– Ja chcę umrzeć za niego – odpowiada Kolbe, wskazując Gajowniczka.

– Kto ty jesteś?

– Jestem polskim księdzem katolickim.

– Dlaczego chce pan umrzeć za niego? – docieka esesman, używając w stosunku do więźnia zwrotu „pan”, co było nie do pomyślenia w niemieckim obozie koncentracyjnym.

– On ma żonę i dzieci.

– Dobrze.

Dziesięciu mężczyzn rusza w drogę prowadzącą do bunkra głodowego. Kolbe idzie jako ostatni i pomaga z trudem poruszającemu się towarzyszowi niedoli. Nadzy więźniowie zostają wtrąceni do niewielkiej celi, żeby umrzeć tam z zimna i braku pożywienia. Po kilkunastu dniach Niemcy otwierają bunkier, by wynieść ciała zagłodzonych. Okazuje się, że ojciec Kolbe wciąż żyje. Polskiego zakonnika dobija Niemiec zastrzykiem fenolu. Następnego dnia ciało trafia do krematorium.

Polski kapłan zdobył się na akt pokazujący najlepiej, jak silna może być miłość do drugiego człowieka – nawet w miejscu tak nieludzkim jak stworzony przez Niemców obóz Auschwitz. W 1971 r. zakonnik został ogłoszony błogosławionym przez papieża Pawła VI. W 1982 r. papież Jan Paweł II uznał go świętym męczennikiem. – Śmierć Maksymiliana Kolbego stała się znakiem zwycięstwa. Było to zwycięstwo odniesione nad całym systemem pogardy i nienawiści człowieka – powiedział w homilii papież Jan Paweł II.

Zdjęcia pochodzą z archiwum Niepokalanowa

Marszałek Sejmu wspiera projekt Instytutu Łukasiewicza

Dlaczego w światowych mediach wciąż pojawia się określenie „polskie obozy koncentracyjne” i jak skutecznie walczyć z tym zjawiskiem? Nad pomysłami przeciwdziałania kłamstwu o „polskich obozach” zastanawiać się będą uczestnicy konferencji organizowanej w Sejmie RP przez Instytut Łukasiewicza. Projekt „Niemieckie obozy, polscy bohaterowie” wsparł Marszałek Sejmu, Marek Kuchciński.

 „Doceniając inicjatywę, a przede wszystkim tematykę i cel panelu Pan Marszałek przychylił się do Pańskiej prośby i wyraził zgodę na zorganizowanie spotkania” – poinformowała w piśmie adresowanym do prezesa Instytutu Łukasiewicza szefowa Gabinetu Marszałka, Aneta Kordowska.

Konferencja zaplanowana na 15 listopada br. jest jednym z kluczowych wydarzeń realizowanych w ramach projektu „Jak było naprawdę? Niemieckie obozy, polscy bohaterowie”, którego celem jest przeciwdziałanie rozpowszechnianiu kłamliwego określenia „polskie obozy koncentracyjne”. Do udziału w dyskusji zaprosimy między innymi przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP, Rady Ministrów oraz najważniejszych instytucji historycznych i organizacji pozarządowych, z którymi Instytut Łukasiewicza współpracował przy realizacji projektu. Wśród zaproszonych gości znajdą się więc m.in. dyrektorzy Muzeum Auschwitz-Birkenau, Muzeum Historii Polski i Muzeum Powstania Warszawskiego oraz prezesi Instytutu Pamięci Narodowej, Polskiego Towarzystwa Historycznego i Ośrodka Karta.

Projekt Instytutu Łukasiewicza jest wspófinansowany przez MSZ, a patronat nad nim objął Prezydent RP Andrzej Duda.

Marszałek Sejmu RP Marek Kuchciński

Obcokrajowcy są zaskoczeni odwagą Polaków

fot. IPN

Im więcej edukacji o realiach II wojny światowej będzie za granicą, tym mniej pojawi się przekłamań i krzywdzących Polskę określeń, jak „polskie obozy”.

Rozmowa z dr. Mateuszem Szpytmą, zastępcą prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, współtwórcą Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas drugiej wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej

Rodzina Ulmów, która została zamordowana za próbę pomocy Żydom, stała się symbolem niezwykłej odwagi i poświęcenia. Taka postawa nie była jednak wyjątkiem w okupowanej Polsce.

Rzeczywiście – rodzin, które pomagały Żydom w czasie II wojny światowej, było zdecydowanie więcej. Za podejmowanie takich działań Niemcy zamordowali przecież ok. tysiąca Polaków. Rodzina Ulmów stała się jednak symbolem, ponieważ wyjątkowo dużo wiemy o ich życiu i dramatycznych okolicznościach śmierci. Na ten temat zachowało się wiele pamiątek i relacji. Poza tym Ulmowie to byli naprawdę wspaniali ludzie.

Czy da się określić, ilu Polaków zaangażowało się w pomoc Żydom w okupowanej Polsce?

Niestety wciąż nie przeprowadziliśmy badań, które dałyby jasną odpowiedź na to pytanie. Szacuje się jednak, że podczas wojny Polacy uratowali od 40 do nawet 100 tys. Żydów. A żeby ocalić jedno życie, trzeba było współpracy ok. 10 osób. Ostrożnie można więc przyjąć, że w tę pomoc zaangażowanych było przynajmniej 400 tys. Polaków. To była naprawdę duża liczba, biorąc pod uwagę fakt, że za nawet najmniejsze wsparcie udzielone osobom narodowości żydowskiej groziła kara śmierci dla całej rodziny.

Jaka jest wiedza na ten temat na świecie?

Za granicą ta sprawa jest niestety praktycznie nieznana. Obcokrajowcy, którzy przyjeżdżają do Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów, najczęściej są zaskoczeni tym, jak wielu Polaków stać było na tak niezwykłą odwagę. Tym bardziej że wciąż żywy jest stereotyp Polski jako kraju antysemickiego.

Jak możemy z nim skutecznie walczyć?

Przede wszystkim musimy dokładnie zbadać kwestię pomocy Żydom, a potem mocno zająć się jej upowszechnianiem. Można to robić m.in. za pomocą wystaw w muzeach. Nie mam jednak wątpliwości, że powinny powstawać na ten temat również ekranizacje. Każdy przykład ratowania Żydów jest tak niezwykły, że aż sam prosi się o nakręcenie filmu.

Musimy też zdecydowanie reagować na każdą próbę zakłamywania historii. Im więcej edukacji o realiach II wojny światowej będzie za granicą, tym mniej pojawi się przekłamań i krzywdzących Polskę określeń, jak „polskie obozy”.

Polscy bohaterowie. Sprawiedliwi w najstraszniejszych czasach

Na terenie okupowanej Polski Niemcy wprowadzili nieludzkie prawo. Nawet za najmniejszą pomoc udzieloną Żydom mordowali całe polskie rodziny. Pomimo potwornych kar tysiące Polaków ratowało swoich żydowskich sąsiadów przed zagładą.

„Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. Podżegacze i pomocnicy podlegają takiej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany” – brzmiał fragment rozporządzenia wydanego w październiku 1941 r. przez Hansa Franka, generalnego gubernatora części ziem polskich okupowanych przez Niemcy. Prawo było bezwzględne. Śmierć groziła nawet za najdrobniejsze wsparcie Żydów: przekazanie jedzenia, kupno od nich towaru, a nawet za samą wiedzę o tym, gdzie Żydzi się ukrywają.

Pomoc Żydom na terenie okupowanej Polski miała charakter zarówno indywidualny, jak i zorganizowany. W grudniu 1942 r. ukonstytuowała się Rada Pomocy Żydom „Żegota”, która we współpracy z podziemnymi strukturami polskiej władzy cywilnej starała się zapewnić Żydom lekarstwa, jedzenie, organizowała dla nich schronienie i fałszywe dokumenty.

Trudno dokładnie oszacować liczbę osób, które ratowały Żydów. Wielu historyków szacuje, że ocalenie jednego życia wymagało współpracy nawet 10 i więcej ludzi. Nie wiadomo dokładnie, ile osób zapłaciło za to najwyższą cenę. Dotychczasowe badania wskazują, że za pomoc Żydom Niemcy zamordowali ok. 760 Polaków. Liczba osób, która z tego powodu trafiła do więzień i obozów koncentracyjnych, była zdecydowanie większa. Jednym z najbardziej dramatycznych i symbolicznych przykładów poświęcenia w ratowaniu osób narodowości żydowskiej jest rodzina Ulmów z małej wsi Markowa, leżącej obecnie w południowo-wschodniej Polsce. Za ukrywanie ośmiorga Żydów Niemcy zamordowali Józefa Ulmę, jego ciężarną żonę i sześcioro małych dzieci.

Bohaterstwo tysięcy Polaków, którzy ratowali Żydów przed Niemcami, potwierdzają odznaczenia Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie. Do tej pory tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata – na którym widnieją znamienne słowa „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat” – odznaczono ponad 6,6 tys. Polaków. To najwięcej spośród wszystkich narodowości. Żywą pamiątką ich niezwykłej postawy są dziś drzewa zasadzone w ogrodzie Instytutu Yad Vashem.

Rodzina Ulmów. Symbol polskiego bohaterstwa przeciw niemieckiemu bestialstwu

Byli kochającą się polską rodziną. On ciężko pracował, żeby zarobić na utrzymanie, ona zajmowała się domem i wychowywała dzieci. Niezwykła postawa w trakcie niemieckiej okupacji sprawiła, że Józef i Wiktoria Ulmowie stali się symbolem heroizmu i bohaterstwa. Symbolem wszystkich Polaków ratujących Żydów.

Ulmowie mieszkali we wsi Markowa w południowo-wschodniej Polsce. Józef, choć ukończył zaledwie cztery klasy szkoły powszechnej i kurs rolniczy, był człowiekiem wielu talentów. Zajmował się m.in. garbarstwem, pszczelarstwem, hodował jedwabniki i założył hodowlę drzew owocowych. Dorabiał również jako fotograf, wykonując zdjęcia do różnych dokumentów, a społecznie prowadził bibliotekę. Czas Wiktorii wypełniała opieka nad szóstką małych dzieci. Prowadzili skromne, ale spokojne i szczęśliwe życie. Zaryzykowali jego utratę, przyjmując w połowie 1942 r. pod swój dach dwie żydowskie rodziny – łącznie osiem osób. Doskonale wiedzieli, że gdy dowiedzą się o tym Niemcy, zgodnie z obowiązującym na terenie okupowanej Polski nieludzkim prawem całą rodzinę czeka śmierć.

Był chłodny wiosenny poranek 24 marca 1944 r. Pod dom rodziny Ulmów czterema furmankami podjechała ośmioosobowa grupa niemieckich żandarmów i tzw. granatowej policji (formacji złożonej z przedwojennych polskich policjantów, których do służby powołała niemiecka administracja). Granatowi policjanci zostali na zewnątrz budynku. Niemcy byli bezwzględni. Wtargnęli do domu i jeszcze podczas snu zamordowali trzy osoby. Po zabiciu wszystkich ukrywanych przez Ulmów Żydów zbrodniarze wyprowadzili przed dom Józefa i Wiktorię, która wówczas była w zaawansowanej ciąży. Zastrzelili ich bez najmniejszych skrupułów na oczach szóstki dzieci. Dla nich również nie mieli litości – 8-letnia Stanisława, 6-letnia Barbara, 5-letni Władysław, 4-letni Franciszek, 3-letni Antoni i półtoraroczna Maria wkrótce podzielili los rodziców. – Patrzcie, jak giną polskie świnie ratujące Żydów – miał krzyczeć, strzelając do nich Joseph Kokott.

Co kierowało rodziną Ulmów, że ryzykowała własne życie, by ocalić innych? Bez wątpienia można wykluczyć niskie motywy, jak chęć wzbogacenia się. W chwili śmierci przy zamordowanych rodzinach żydowskich znaleziono bowiem wiele oszczędności. Wszystko wskazuje na to, że zdecydowało po prostu współczucie dla skazanych na śmierć sąsiadów. Józef Ulma zresztą już wcześniej bezinteresownie wspierał inną żydowską rodzinę. W pobliskim lesie pomógł jej wybudować ziemiankę i regularnie donosił jedzenie. Niemcy wprawdzie odkryli schron i zamordowali cztery osoby, ale nie dowiedzieli się, kto im wtedy pomagał.

O tym, jakimi wartościami w życiu kierowała się rodzina Ulmów, świadczyć może znaleziona w ich domu Biblia. Zaznaczone zostały w niej dwa znamienne fragmenty. Pierwszy to podkreślony tytuł rozdziału „Przykazanie miłości. Miłosierny Samarytanin”. Drugim jest zdanie dotyczące chrześcijańskiej powinności: „Albowiem jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakążbyście mieli za to zapłatę?”.

W 1995 r. Józef i Wiktoria Ulmowie zostali pośmiertnie odznaczeni tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W 2010 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył ich Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W Watykanie toczy się zaś proces beatyfikacyjny rodziny. W marcu 2016 r. w Markowej zostało utworzone Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej

Dlaczego sformułowanie „polskie obozy śmierci” krzywdzi Polaków?

Określenie „polskie obozy śmierci” zniesławia Polskę i może mieć podłoże ksenofobiczne. Takie wyrażenie sugeruje, że to Polacy byli odpowiedzialni za zbrodnie popełniane w obozach koncentracyjnych. Polska to kraj, który wycierpiał najwięcej na skutek zbrodniczej polityki Niemiec.

Jak było naprawdę? Polskie państwo nigdy nie uczestniczyło w tworzeniu obozów, nie administrowało nimi ani nie czerpało z ich istnienia żadnych korzyści. Polska podczas II wojny światowej nigdy nie współpracowała z Niemcami, od początku do końca będąc w koalicji państw antyhitlerowskich.

To Niemcy, a nie Polacy administrowali terenami, na których powstawały obozy. Miejsca te, zakładane na okupowanych przez Niemców dawnych ziemiach Polski, były zarządzane przez niemiecką formację SS, do której Polaków nigdy nie przyjmowano. Fakt, że miejsca pamięci po niemieckich obozach koncentracyjnych znajdują się na terenie dzisiejszej Polski, w żaden sposób nie usprawiedliwia używania określenia „polskie obozy”.

AuchwitzSymbol okrucieństwa niemieckiego okupanta, czyli obóz Auschwitz-Birkenau, powstał z myślą o Polakach, jako obóz koncentracyjny i miejsce wyniszczenia przez pracę. Legalne polskie władze od początku alarmowały światową opinię publiczną o tragedii dziejącej się za obozowymi drutami. Heroiczny czyn Polaka Witolda Pileckiego, który dobrowolnie dostał się do Auschwitz, aby opisać niemieckie zbrodnie, pozostał bez reakcji państw alianckich.

W zorganizowanym na wielką skalę przemyśle śmierci, jakim były niemieckie obozy, wielu Polaków odznaczyło się bezprzykładnym bohaterstwem. Przeciwstawili się złu, płacąc za to najwyższą cenę – jak św. Maksymilian Kolbe, zakonnik, który oddał życie za innego więźnia i zginął w niewyobrażalnych męczarniach.

Przypisywanie Polsce udziału w niemieckim systemie mordowania milionów ludzi poprzez używanie określenia „polskie obozy śmierci” jest mową nienawiści wymierzoną w Polaków. Szczególnie boleśnie odczuwają ją byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych. W Polsce wciąż żyją ofiary niemieckich eksperymentów pseudomedycznych, członkowie zbrojnego podziemia, którzy – ryzykując życie – w konspiracji walczyli z niemieckim okupantem. Ceną za ich odwagę mogło być uwięzienie w obozie. Byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych to ludzie, którzy przeszli przez piekło na ziemi, a dziś mimo podeszłego wieku i chorób dają świadectwo swoich dramatycznych przeżyć. Obowiązkiem każdego z nas jest wiernie opowiedzieć ich historię.

Fot. Andrzej Banaś
fot. Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau

Polskie państwo nigdy nie uczestniczyło w tworzeniu obozów, nie administrowało nimi ani nie czerpało z ich istnienia żadnych korzyści. Polska podczas II wojny światowej nigdy nie współpracowała z Niemcami, od początku do końca będąc w koalicji państw antyhitlerowskich.

Zapisz

Zobaczcie, jacy naprawdę byliśmy

Mamy dużo sygnałów, że dyplomacja mocniej niż kiedykolwiek angażuje się w przeciwdziałanie różnego rodzaju antypolskim wypowiedziom czy skrótom myślowym szkodzącym Polsce

Rozmowa z prof. Janem Żarynem, senatorem RP i historykiem specjalizującym się w najnowszej historii Polski

Co powinniśmy robić, żeby Polska z czasów drugiej wojny światowej kojarzyła się światu z bohaterską walką, a nie z obozami koncentracyjnymi?

Na pewno najskuteczniejszy w kształtowaniu wizerunku historycznego jest pozytywny przekaz. Nie narodu obrażonego na powtarzające się kłamstwa, ale pokazującego z dumą: „Zobaczcie, jacy naprawdę byliśmy!”. Przykładem takiego przekazu jest Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas drugiej wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Na świecie wciąż żywy jest kłamliwy stereotyp, że katolicyzm był światopoglądem sprzyjającym akceptowaniu Holocaustu. To obrzydliwe kłamstwo, które tak krzywdzi Polaków i Kościół, że aż nóż się w kieszeni otwiera. Sposobem na skuteczną walkę z tymi pomówieniami nie jest jednak wyjmowanie noża, ale podejmowanie takich inicjatyw jak stworzenie muzeum w Markowej.

Warto również zdobyć się na wysiłek, żeby tę pozytywną opowieść o Polsce wpisać do narracji ogólnoświatowej w formie popkulturowego dzieła. Już w kampanii wyborczej zapowiadaliśmy, że chcemy, aby w przyszłości powstała wybitna produkcja, dzięki której powalczymy o właściwy przekaz o roli naszego kraju w czasie drugiej wojny światowej. Takie doświadczenie jak spotkanie narodu z dwoma totalitaryzmami jest na tyle wyrazistym doświadczeniem, że naprawdę warto o nim opowiadać.

Dlaczego przez lata nie potrafiliśmy upowszechnić tego pozytywnego przekazu o historii Polski?

Ponieważ od początku lat 90. polska polityka historyczna była polityką wstydu. Instytucje naszego państwa i duża część elit opiniotwórczych przekonywały, że w naszej przeszłości było tak wiele zła i tylu nosicieli zła, że wydobywanie na światło dzienne historii, rzekomo pełnej antysemityzmu, ksenofobii, szowinizmu, będzie przeszkodą w powrocie do rodziny społeczeństw zachodnioeuropejskich. To niestety przekładało się na kształtowanie narracji na zewnątrz. Osoby wyraźnie artykułujące nasze osiągnięcia w historii, ale też prawo do pretensji do świata zachodniego choćby za to, jak ukształtowana została powojenna kondycja Polski, były spychane na boczny tor. Nigdy nie było pieniędzy na projekty – w tym kultury wysokiej, ale i tej popularnej – które by o tym przypominały.

Co się zmieniło od ubiegłego roku, kiedy rządy objęło Prawo i Sprawiedliwość?

Przede wszystkim w przeciwieństwie do naszych poprzedników doceniliśmy widoczną w społeczeństwie potrzebę identyfikacji z jakimś wzorcem bohaterstwa narodowego. Mam tu na myśli przede wszystkim pozytywny wzorzec Żołnierzy Wyklętych. Administracja państwowa nie gasi inicjatyw oddolnych, wręcz przeciwnie – stara się je wspierać. Dlatego np. 1 marca, będący Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, jest ważnym dniem manifestowania patriotyzmu.

Niezwykle istotna zmiana nastąpiła również w polskiej dyplomacji, która jest bardziej uwrażliwiona na pilnowanie polskiej racji stanu. Mamy dużo sygnałów, że dyplomacja mocniej niż kiedykolwiek angażuje się w przeciwdziałanie różnego rodzaju antypolskim wypowiedziom czy skrótom myślowym szkodzącym Polsce. Musimy zdecydowanie walczyć z takimi kłamstwami, jak „polskie obozy koncentracyjne”, ponieważ świadomie wprowadzane do krwiobiegu interpretacyjnego dotyczącego drugiej wojny światowej, przeszkadzają nam w pozytywnym budowaniu prawdy o polskich dziejach. Ale także obniżają nasze bezpieczeństwo.

Nasze reakcje muszą być bardziej zdecydowane

Polska ma wielu nieprzyjaciół na świecie. Na pewno bardzo nieprzychylną Polsce politykę historyczną prowadzą Rosjanie. Również pewne kręgi opiniotwórcze w Niemczech usilnie starają się zmniejszyć odpowiedzialność narodu niemieckiego za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej.

Rozmowa z prof. Wojciechem Roszkowskim, przewodniczącym Rady Muzeum Historii Polski, autorem popularnych książek o najnowszej historii Polski

W jaki sposób powinniśmy opowiadać o naszej historii, żeby zainteresować nią świat?

Dotarcie z polskim przekazem do szerokiego grona zagranicznych odbiorców jest niezwykle trudne, bo na Zachodzie historia uchodzi za mało interesującą dziedzinę nauki. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy siedzieć z założonymi rękoma. Wręcz przeciwnie – trzeba cały czas szukać nowych możliwości działania. Przykładowo jeżeli największe zachodnie media i wydawnictwa są dla polskich twórców nieosiągalne, to możemy zapraszać autorów zagranicznych podręczników do Polski i próbować zainteresować ich naszymi dziejami. Powinniśmy robić wszystko, żeby takie wydarzenia jak powstanie warszawskie nie były na Zachodzie całkowicie pomijane, ale pomagały nam walczyć z negatywnymi stereotypami o Polsce jako kraju współodpowiedzialnym za niemieckie zbrodnie.

Jak powszechne są te stereotypy?

Niestety bardzo powszechne. Nawet prezydent Barack Obama mówił o „polskim obozie śmierci” w przemówieniu, które wygłosił podczas ceremonii pośmiertnego uhonorowania Medalem Wolności Jana Karskiego, legendarnego kuriera Polskiego Państwa Podziemnego. To na pewno nie wynikało ze złej woli prezydenta Stanów Zjednoczonych lub jego otoczenia, ale z niewiedzy i odwołania się do stereotypów, które od dawna są świadomie rozpowszechniane.

Kto je rozpowszechnia?

Polska ma wielu nieprzyjaciół na świecie. Na pewno bardzo nieprzychylną Polsce politykę historyczną prowadzą Rosjanie. Również pewne kręgi opiniotwórcze w Niemczech usilnie starają się zmniejszyć odpowiedzialność narodu niemieckiego za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej. Mamy do czynienia z ogromną liczbą przekłamań i manipulacji. Stąd dziś na Zachodzie nie mówi się o Dachau jako o obozie niemieckim, tylko nazistowskim. Natomiast obóz Auschwitz określany jest jako polski, choć Polacy w nim tylko ginęli.

Jak powinniśmy reagować, kiedy w zagranicznych mediach pojawia się określenie „polskie obozy”?

Na pewno zdecydowanie mocniej, niż do tej pory robiła to polska dyplomacja. Według mnie należy ostrzegać media zagraniczne, że używanie określeń „polskie obozy koncentracyjne” to po prostu mowa nienawiści i negacja niemieckich zbrodni. Takie ostrzeżenia przemawiają do ludzi wyraźniej niż łagodne sformułowania o polskiej godności. Warto też prowadzić działania wyprzedzające. Jedna z organizacji pozarządowych wysyła takie ostrzeżenia mediom przed każdą ważną rocznicą związaną z II wojną światową. Mile widziane jest każde działanie, które może zwiększyć wiedzę zagranicznych dziennikarzy i uczulić ich na problem „polskich obozów”. Musimy działać konsekwentnie – tylko wtedy będziemy w stanie zmienić sytuację. Niestety na efekty będziemy musieli poczekać jeszcze wiele lat.